W ostatnich latach do zestawu (przed)świątecznych tradycji dołączyły w Polsce bożonarodzeniowe – choć trwające zazwyczaj przez cały Adwent – jarmarki. Wiele osób jest w stanie jechać nawet setki kilometrów i spędzać w samochodzie czy autobusie kilka godzin, by wraz z jeszcze większą liczbą ludzi chłonąć zapachy pierników, cynamonu przy dźwiękach lirycznych melodii „z dzwoneczkami” okraszonych raz to sztucznym, raz to naturalnym śniegiem. Nawet omijając świąteczne kiermasze niepodobna w tzw. przestrzeni publicznej nie natknąć się na Mikołajów nie mających w sobie nic ze świętego biskupa z Miry, odciski kopyt reniferów, gwiazdki i gwiazdeczki oraz czerwone czapki z pomponami.
Wiele osób zżyma się więc na komercjalizację, zeświecczenie i „krasnoluda z reklam pewnego gazowanego napoju”… Po czym wiesza na choince szklane bombki z malunkiem zaśnieżonych domków albo mieniące się srebrem „anielskie włosy”. Które przecież 100 czy 150 lat temu także były przejawem zeświecczenia i komercjalizacji, bo nic w nich z tajemnicy Wcielenia, przedwiecznego Logosu i spełnienia Obietnicy danej przed wiekami.
A może w tym wszystkim także o owe gwiazdeczki chodzi?
„Tu chodzi o nastrój” – mówi Artur, który towarzyszy kolejnym grupom odwiedzającym sięgające późnego średniowiecza saksońskie jarmarki. Chodzi o nadzieję, o wspomnienia, o oczekiwanie, o dziecięcą ufność, o spotkanie, o dar, o wilgotniejący kącik oka…
Może właśnie w tym nastroju, w tej wewnętrznej dyspozycji do szukania jasności, ciepła i niewinności tkwi tęsknota za dobrem, za łagodnością, za spokojem, za równowagą, za przebaczeniem. Może w nawale wiadomości, gdzie skandal i hańba, oskarżenia i wyłudzenia, apanaże i sondaże, Bachmut i Gaza, inflacja i stagnacja, celebrytki i celebryci, PKB i AI – potrzebujemy czegoś innego: Innego.
Wtedy Przychodzący też okazał się nie spodziewanym mocarzem na królewskim dworze. Nie wśród książąt i uczonych, a między uciekającymi do Egiptu. Potem oskarżany o łamanie szabatu, jadanie z celnikami, a przez przekonanych o swojej prawości uznany za bluźniercę podważającego tradycję.
Nie bójmy się dzwoneczków, gwiazdek, światełek i całego tego niekiedy jarmarcznego wystroju. W stajence też nie pachniało kadzidłem. A może owo basowe „Ho! Ho! Ho!” tłumaczy się z języka mieszkającego w Laponii ludu Saami jako: „Zwiastuję wam radość wielką! Oto narodził się wam Zbawiciel, którym jest Chrystus Pan! Znajdziecie Dziecię owinięte w pieluszki”.