Nie jest to zapowiedź jakiegoś organizowanego wydarzenia, ale zaproszenie do przeżycia wspólnej przygody. Nawet, gdy każdy siedzi w swoim domu. Do czasu. To zachęta do wyruszenia w drogę wytyczoną przez Słowo i będąca Słowem samym. Dziś zaczął się Tydzień Biblijny będący takim właśnie zaproszeniem.
Na jego początek dostaliśmy do przemyślenia jedną z najpiękniejszych, iście caminowych, ewangelicznych opowieści. To historia uczniów idących do Emaus (Łk 24, 13-35), którzy w drodze do tej niewielkiej (według niektórych biblistów – uzdrowiskowej) miejscowości rozmawiają o tragicznych wydarzeniach ostatnich dni. „Gdy tak rozmawiali i rozprawiali z sobą, sam Jezus przybliżył się i szedł z nimi” (Łk 24, 15). Nierozpoznany przyłączył się do ich rozmowy, w której nie kryli swojego rozczarowania („a myśmy się spodziewali….”) i poczucia beznadziei. Uciekali z miasta, bo bali sie prześladowania? Bo uznali, że już po wszystkim i trzeba teraz po prostu odpocząć? Bo gdzieś tam czekali ich bliscy? Nie wiemy i może nawet nie jest to ważne, co spowodowało, że ruszyli w drogę. Pewnym jest, że byli przestraszeni i załamani.
Krok po kroku przybliżają się do Emaus, krok po kroku Współwędrowiec wyjaśnia im Pisma, odsłania to, co zakryte przed ich oczami, które „były jakby na uwięzi”, a gdy w końcu docierają do refugio, przymuszają Go, by został z nimi, „bo ma się ku wieczorowi i dzień się już pochylił”. I gdy Go wreszcie rozpoznają, On znika im z oczu. Było to na tyle niezwykłe doznanie, że „w tej samej godzinie” wracają do miasta i opowiadają o tym, co im się przydarzyło.
Komu z nas na Camino „nie pałało serce”? Do kogo nie dołączył nieznajomu pielgrzym i mówił – czasami nawet w mało znanym nam języku – tak, że…!? Kto nie widział, co się wydarzyło w zagubionym w górach O Cebreiro? „Oni również opowiadali, co ich spotkało w drodze, i jak Go poznali przy łamaniu chleba” (Łk 24,35).
Skądinąd wiadomo, że Słowo zawsze trafia do nas we właściwym miejscu i właściwym czasie. Trzeba mieć tylko otwarte ucho i „nie mieć oczu jakby na uwięzi”. Tak samo opowieść o drodze do Emaus jest nam dana tu i teraz. Gdy najchętniej opuścilibyśmy miasto, bo duszno w nim jakoś i strachliwie pomimo wiosny w pełnym rozkwicie. Obawa goni obawę (o pracę, o zdrowie, o sytuację w kraju, o… [tu wpisać, co jeszcze budzi w środku nocy]), „a myśmy się spodziewali”. I niby czasem zapała serce, ale przecież to tylko (?) słowa, słowa, słowa… I dopiero gdy złaknionym udało się dostać do Stołu i rzeczywiście być na łamaniu chleba (bo te wszystkie transmisje na ekranie są tylko jak lizanie lodów przez szybę), udaje się na chwilę rozpoznać Znikającego.
Zatem „w tej samej godzinie” pojawia się potrzeba powrotu i opowiadania o tym, co się wydarzyło w drodze.
Ale do jakiego miasta wypadnie nam wrócić? Wiele osób zastanawia się, jak będzie wyglądało „życie po”, kiedy „to wszystko się skończy”. Próbuje się więc już definiować „nową normalność”, której fundamentem ubranym w różne koncepcje zachowań miałby stać się „dystans społeczny”, zamknięcie, brak zaufania do drugiego człowieka. Kiedy wciąż słyszymy, by zostać w domu, by pracować zdalnie, zakupy i parę innych rzeczy robić korespondencyjnie, powstaje obawa, że grozi nam pułapka egoizmu i postępującej atomizacji. Albo przepaść czychająca po drugiej stronie wąskiej ścieżki – zamknięcie się za silnie oflagowanym i oflankowanym murem, który miałby strzec różnie rozumianego bezpieczeństwa. Nie jest jednak żadną wspólnotą taka, którą próbuje się zbudować na strachu, a nie na zaufaniu i solidarności. A solidarność w „nowej normalności” może zostać uznana za naiwność, zachowanie nieracjonalne i burzące porządek społeczny.
Co w mieście „nowej normalności” miałby robić pielgrzym; ten, którego „serce pałało” w drodze? Któremu „otwarły się oczy”. Który przedkłada pokorną wędrówkę wąską ścieżką nad pewny marsz ubitym placem. Który poznał wspólnotę ludzi otwierających się na siebie, bo tak samo się zmęczyli, są tak samo spragnieni i zmoczył ich ten sam deszcz. „Oni również opowiadali, co ich spotkało w drodze, i jak Go poznali przy łamaniu chleba”.
Będzie więc opowiadał o tym, co przeżył, co zobaczył i kiedy poznał Znikającego. Bo „Pan rzeczywiście zmartwychwstał”. I w ten sposób zachęci, by i inni sami ruszyli w drogę; by i im „zapałało serce”, choć teraz „ich oczy są jakby na uwięzi”. A kiedy „dzień się już pochyli” i siądą do stołu, to…!
Czy tak się stanie? A dlaczego miałoby się tak nie stać? Z dużym prawdopodobieństwem w „nowej normalności” większość osób będzie szukała po tych dramatycznych dniach swojego Emaus: miejsc ustronnych, z daleka od masowo odwiedzanych miejsc; raczej z rodziną lub bliskim przyjacielem, niż z „grupą zorganizowaną”. A pisze to ten, który od dwudziestu lat z takich „grup zorganizowanych” się utrzymuje! Będzie bardziej szukana droga, niż destynacja. Chętniej wyruszymy w pobliże, niż do miejsc dalekich; trudno też powiedzieć, kiedy znów uniosą się graniczne szlabany…
A to znaczy, że wnet przyjdzie czas na… Jakby to powiedzieć, by nie zabrzmiało nieskromnie? A niech tam! Wnet przyjdzie czas na nas! Na Drogę św. Jakuba, także w Polsce.
Często zastanawiałem się, co „mówi Duch do Kościołów”, kiedy w ostatnich dekadach tak wielu ludziom zaproponował odtwarzanie Camino de Santiago w niemal całej Europie. Zwłaszcza tam, gdzie „korona” pokonała tak wiele osób. Może to właśnie TERAZ nadchodzi czas Drogi? Może współczesne Camino jest po to, by przejść przez „nową normalność”?
Bo ludzie nas otaczający będą chcieli wyjść z progu własnego domu, choć na krótko, odetchnąć głęboko. Tak, będą zlęknieni, będą spoglądać z obawą na inne skrywane twarze. Oczywiście, będą z zawodem mówili: „a myśmy się spodziewali…”. Ujdą z miasta i będą szukać drogi do swojego Emaus.
Pokażmy więc im tę drogę. By zapałały ich serca. By nie stronili od wędrowca, który „jest chyba jedynym z przebywających w Jerozolimie, który nie wie, co się tam w tych dniach stało”. By przymusili go do zostania w refugio. By podzielili się z nim chlebem. By niebawem mogli powiedzieć: „Pan rzeczywiście zmartwychwstał i ukazał się Szymonowi”.
Przygotujmy więc ścieżkę. Byśmy wszyscy razem i każdy z osobna nie wpadli w otchłań egoizmu albo pułapkę fortecy samozadowolenia i złudnego poczucia bezpieczeństwa. W czasie „sanitarnego spaceru” sprawdźmy, jak ma się oznakowanie szlaku. Zadzwońmy do sąsiada, czy będzie mieć miejsce na nocleg. Opowiedzmy na skype’ie, że najlepiej pójść do… . Albo do… . By „nowa normalność” zasadziła się nie na „dystansie społecznym”, a na wspólnym doświadczeniu drogi. Bo to nasza droga.
Buen Camino!
I jeszcze: tole – lege! Bierz i czytaj. W tym Tygodniu Biblijnym i każdego dnia. Bo to Słowo, przy którym „pałają serca” jest właśnie dla mnie tu i teraz.